Nr 37, Meall nan Tarmachan
Wymowa: mil nan tarma’kan
Znaczenie nazwy: hill of the ptarmigan
Wysokość: 1043m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 90.
Data wejścia: 5.06.2009
Efektowny masyw The Tarmachan Hills góruje nad miasteczkiem Killin, sąsiadując od zachodu z grupą Ben Lawersa. Tylko jeden z czterech głównych wierzchołków ma status munro. Tak masyw Tarmachan prezentuje się z drogi do Killin; od lewej widać kolejno Creag na Caillich, Beinn nan Eachan, najciekawszy Meall Garbh i, skromnie oddalony, Meall nan Tarmachan, z tej perspektywy wyglądający mało munrosowato:
Widok z Killin:
Trasę rozpoczynamy z parkingu koło Visitor Centre. Poniżej tama na Lochan na Lairige Reservoir:
Sympatyczna łagodna ścieżka spacerowo wyprowadza na niewybitny szczycik południowo-wschodni, skąd na przełęcz i na wierzchołek właściwy. Jest tak relaksacyjnie, ponieważ punkt startowy znajduje się na wysokości 400 metrów z hakiem, co pozwala zaoszczędzić mnóstwo energii i czyni wszystkie szlaki w okolicy, w tym będącego przecież na 10. miejscu munro-listy Ben Lawersa, celami wybitnie lajtowymi. Co absolutnie im nie uwłacza, widokowo są genialne.
Patrząc w kierunku wschodnim
Grupa Lawersa: Meall Corranaich, Beinn Ghlas, Ben Lawers
Loch Tay. Dalej Ben Vorlich i Stuc a’Chroin
Grupa Lawersa z Meall nan Tarmachan
Po osiągnięciu szczytu otwierają się zapierające dech widoki na północ. W każdą stronę dzieje się dużo, ale dla mnie osobiście czymś niezwykłym było zobaczyć (a widoczność mieliśmy świetną) z jednej strony daleki zarys edynburskich Pentland Hills, a z drugiej Glencoe, Ben Nevisa i The Mamores. Wzgórza koło Killin leżą jeszcze płytko w Highlandach, ciut głębiej niż Vorlich i Stuc ale to wciąż sąsiedzi, wciąż jest blisko do Lowlands, do Szkocji "cywilizowanej".
Na ostatnim planie The Mamores, Ben Nevis i Aonachs
Tak przy okazji, ten Ben Nevis to jednak jest niewąska kobyła. Mamoresy, całkiem przecież konkretne górki, o tatrzańskich przewyższeniach, wyglądają przy nim jak małe niuńki. Na powyższym zdjęciu dobrze to widać – delikatna koronka szczytów zostaje nagle zdominowana przez wielki byczy grzbiet. Nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy na Benka. Oby przy pięknej pogodzie. Ostatnim razem nic z niego nie widziałam i nie było możliwości żeby poczuć się królem świata. Jakie te wszystkie góry muszą być z niego małe…
Na ostatnim planie Meall a’Bhuiridh, Buachaille Etive Mor, Aonach Eagach
Rejon szczytowy masywu jest bardzo interesujący. Tu skałki, tam stawek, gdzie indziej wypłaszczenie idealne na biwak; przewyższenia pomiędzy kolejnymi wierzchołkami niewielkie, cały czas wygodna ścieżka. Poniżej droga wspina się na Meall Garbh, zaś wzniesienie po prawej to Beinn nan Eachan:
Za efektownym, miniaturowym wierzchołkiem Meall Garbh grań na krótkim odcinku mocno się zwęża. Jest to najpiękniejszy fragment trasy, ponieważ mamy widoki na każdą stronę, nic nam ich nie zasłania, naokoło góry po horyzont. Prawie jak lot w powietrzu.
Ten odcinek jest niestety bardzo krótki, zaraz zaczynamy obniżać się na kolejną przełęcz. Na kilkunastu metrach ścieżkę poprowadzono po stromych skałkach, chyba dla urozmaicenia, bo jest to jedyne takie miejsce na całym zboczu:
Na Beinn Eachan zdecydowaliśmy o niekontynuowaniu wędrówki. Ostatni wierzchołek masywu, Creag na Caillich, jest najniżej położony, niezbyt wybitny a widoki z niego wzbogaciły by się co najwyżej o szczegółowszą panoramę Killin. Postanowiliśmy schodzić po swojemu, trawersując zbocza na rympał. I tu wkracza element nadprzyrodzony. Po przejściu kilkudziesięciu metrów w dół natknęliśmy się na uwięzioną między skałami owcę. Mogliśmy przechodzić 100, 30, 14, ba, nawet 5 metrów od tego miejsca i byśmy jej nie zauważyli (nie wydawała dźwięków). Ale wleźliśmy dosłownie na nią i okazało się to dla niej łaską opatrzności. Owca była w totalnej panice, miała krew na rogach, wyglądało na to że jakiś czas (nie bardzo długi – nie była jeszcze osłabiona) tam tkwi. Nie była w stanie się wycofać, ponieważ musiała by w tym celu unieść tylne nogi na skalny schodek, rzecz z pewnością do wykonania technicznie ale poza możliwościami owczego IQ. Cały czas rzucała się do przodu, co skutkowało jedynie dalszymi otarciami rogów.
Nie było opcji, żeby ją tak zostawić. Kiedy próby wypłoszenia się nie powiodły, Mariusz, ryzykując połamanie palców, wyciągnął opierające się zwierzę za rogi. Co ciekawe kiedy była już w powietrzu, zamarła w bezruchu, totalnie zrezygnowana. Za to kiedy Mariusz ją wypuścił, poleciała jak torpeda. Moja druga połowa musi sobie teraz załatwić wdzianko a’la superbohater z płaszczem i literką S na froncie, jak Sheepman. Sheepman The Highland Hero. Wybawca owiec. Cóż to by była za kreskówka, po prostu to widzę 😀
Jako bonus "King of the Hill", ulubiona zabawa małych owiec. Najlepsze jaja są, jak one się wzajemnie spychają z tych górek. A raz widziałam taką małą głupotę, co wskakiwała na pryzmę piachu, tyłem zeskakiwała i wskakiwała znowu, tak dobrze się bawiła. Po czymś takim człowiek już nigdy nie jest w stanie zjeść jagnięciny.
Trasa jest piękna, łatwa i nieforsowna. Spożywanie wiktuałów na zielonej trawce, z widokami na Ben Nevisa, Mamoresy, Trossachs, centralne i wschodnie Grampiany – bezcenne. Co tu gadać. Polecam.
Trasy zejściowej nie zaznaczam, bo nie wiem jak – była kompletnie freestylowa.
Zdjęcia: >>LINK<<