Tak tylko dla porządku chciałam poinformować, iż fakt że tak rzadko teraz łazimy nie wynika z lenistwa czy braku ochoty, a wyjątkowo niekorzystnych okoliczności niezależnych. Stan ten niestety utrzyma się przez jakiś czas. Na szczęście w sierpniu będziemy w Tatrach więc może przynajmniej urlop uda się wykorzystać do maksimum.
Sgurr Ghiubhsachain (też bym chciała wiedzieć jak to wymówić) leży w Ardgour, tej samej części Lochaber co Garbh Bheinn. Ardgour, historyczna kraina Jakobitów, to odludny, surowy i niesamowicie malowniczy kąt Szkocji. Pagórów z charakterem nie brakuje, ale żaden nie osiąga statusu munro, dzięki czemu rejon ten jest omijany przez munro-baggerów.
Poniżej nasza góra z Glenfinnan, z wybrzeża Loch Shiel:
Oraz lokalna atrakcja turystyczna, Glenfinnan Monument. Gdyby nie był tak spektakularnie położony pies z kulawą nogą by go nie odwiedzał.
Sgurr Ghiubhsachain ma tylko 849m npm, z czego podejścia jest 614. Nie jest to forsowna wycieczka.
Trochę opcjonalnej zabawy jest na ramieniu góry, i jest to jedyna droga którą warto wchodzić. Jest wiele ścianek i bulderków o różnym stopniu trudności, niektóre bardzo konkretne. Pod koniec jest porządna ściana, której bok próbowaliśmy liznąć ale udało się tylko Mariuszowi. I tam już była prawdziwa lufa. Pod tym względem Sgurr Ghiubhsachain jest bardzo typowy dla rejonu Ardgour – góry są niskie i żadna nie jest hardkorem sama w sobie, ale kryją skarby. A że przy tym jest pusto i widokowo, warto poznać tę krainę bliżej, choć z pozoru nie jest celem oczywistym.
Szczyt właściwy odsłania się dopiero z najwyższego punktu garbu.
Podszczytowe ścianki, na prawo od tej prawdziwej ściany, są bardzo fajne i można znaleźć warianty o bardzo różnych stopniach trudności.
Poniżej widok na Ben Nevisa i przyległości – w weekend, w taką pogodę musiały się tam tratować nieprzeliczone tłumy. Skoro nawet przy mgle i szarówie lud tam lezie – magia najwyższej góry działa – to w taki dzień tam musi być skrzyżowanie Giewontu z Gubałówką. Dwa z moich czterech wejść na Benka miałam przyjemność odbywać przy podobnej pogodzie, ale na szczęście miały miejsce w lutym i kwietniu, a konieczność korzystania z raków trochę przerzedza wycieczkowiczów.
Na widocznych poniżej wzniesieniach (widok nie na Ardgour, więc jakieś munrosy na pewno są w kadrze) musieli być ludzie. Może nie takie tłumy jak na Bennym, ale też sporo. Dla nas jednak wrażenie pustki było zupełne. Jakbyśmy byli sami na świecie. No cóż, na Sgurr Ghiubhsachain prawie byliśmy, dopiero pod szczytem spotkaliśmy grupę wchodzącą od przeciwnej strony.
Charakterystyczny szczyt na przedostatnim planie to dwukrotnie odwiedzony przez nas Garbh Bheinn, a w oddali widać nie do pomylenia sylwetkę Ben Cruachana.
Na ostatnim planie rejon od Nevis Range po Glencoe, w kadrze załapało się nawet jakieś niewielkie UFO:
Zejście z początku jest strome, ale szybko dochodzimy do bardziej płaskiego terenu, do wygodnej ścieżki. Stamtąd to już piękny, relaksacyjny spacer w malowniczej scenerii.
Jeśli ktoś dopiero zaczął romans z górami Szkocji, nie polecam na początek. Są ciekawsze cele. Ale dla koneserów, co już mają zdobytą większość must-have’ów i nie czują aż takiego ciśnienia na spektakularne wyrypy, warto. Sama mam ochotę lepiej poznać ten rejon, bo bardzo pociągają mnie pustkowia i na pewno jeszcze tam wrócę.
Mapka będzie.