Nr 101, Beinn Dubhchraig; nr 102, Ben Oss
Wymowa: ben dubhkreig; ben os
Znaczenie nazwy: hill of the black crag; hill of the loch-outlet (za MunroMagic)
Wysokość: 978m n.p.m.; 1029m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 175.; 101.
Data wejścia: 23.02.13
Po raz kolejny wybraliśmy się w niedalekie okolice, tym razem zaliczyć dwoje sąsiadów jednej z najpiękniejszych gór w rejonie, Ben Lui. Beinn Dubhchraig i Ben Oss o wiele rzadziej pojawiają się na zdjęciach w kalendarzach i przewodnikach, ale przyszedł czas i na nie i już na wstępie mogę zdradzić, że są to góry warte odwiedzenia!
Start z parkingu w Dalrigh, tuż przed Tyndrum, tego samego z którego idzie się na Ben Lui. Na sąsiadów należy skręcić w lewo (patrz mapka).
Warunki pogodowe były smętne i pocieszaliśmy się tylko prognoza niezawodnego BBC Weather, mówiącą że po 12 się przetrze i będzie lampa. Nie zanosiło się na to jednak w najmniejszym stopniu i nadzieje mieliśmy, ale bardzo średnią.
Jeśli podobnie jak ja nie lubicie tego typu mostków, polecam moja opcje – odbicie w lewo (tj. tak żeby rzekę mieć po prawej) – jeśli akurat nie było jakichś większych opadów, po ok. 100 – 150 metrach będzie bród. Za rzeką należy kontynuować ścieżką biegnącą jej prawym brzegiem (jest i druga, którą poszliśmy i doszliśmy, ale nieco dłuższa).
Potem czeka nas marsz bardzo ładnym sosnowym lasem, który wygląda jak przeniesiony z Cairngormsów.
Kiedy wyszliśmy ponad granicę lasu, faktycznie pogoda zaczęła się jakby poprawiać. Na entuzjazm było jeszcze za wcześnie, ale z tą świadomością szlo się zdecydowanie lepiej.
Marsz stopniowo stromiejącymi, lecz wciąż połogimi zboczami wyprowadza na niewielką równię pod szczytem Beinn Dhubchraig. Stamtąd po raz pierwszy odsłania się Ben Lui, na którym przechodziliśmy piękną trasę "The Gaothach Circuit" >>LINK<<:
Stojąc na tej równi mieliśmy dylemat. Wyglądało na to, że na Ben Ossa jeszcze sporo podchodzenia, bo przełęcz pomiędzy munrosami wyglądała na głęboką. Wiec zastanawialiśmy się – czy na razie pominąć szczyt Beinn Dubhchraiga i uderzać na Ben Ossa póki mamy jeszcze energię, a szczyt zaliczyć wracając, ze świadomością ze to ostatni wysiłek wiec nie ma opcji żeby zrezygnować? A może jednak pominąć tym razem Ben Ossa w ogóle? Nie jesteśmy szybcy, dni wciąż jeszcze nie są bardzo długie, ja na drugi dzień do pracy. W końcu zdecydowaliśmy że jednak zaliczamy wierzchołek pierwszego munro żeby na 100% mieć jednego zrobionego, i potem decydujemy co dalej.
Z równi na szczyt jest kawałek stromszego podejścia, ale już niedługi. To co wydaje się wierzchołkiem w rzeczywistości jest początkiem grani szczytowej.
Pogoda poprawiała się przez cały czas i kiedy osiągnęliśmy najwyższy punkt Beinn Dubhchraiga była już przepiękna:
Największe wrażenie robił widok na Loch Lomond i Alpy Arrocharskie:
Po ponownym zejściu na równię zdecydowaliśmy że kontynuujemy na Ben Ossa. Na tle błękitnego nieba po prostu zapraszał:
Zejście na przełęcz jest strome i starałam się nie myśleć o tym, że będę się jeszcze musiała na nią wspinać w drodze powrotnej…
Na Ben Ossa też miejscami było dość męcząco – ukryta pod śniegiem ścieżka zapewne prowadzi zygzakami, my jednak szliśmy jak najprościej (po raz pierwszy tej zimy raki naprawdę się przydały!).
Na Ben Lui natomiast miała miejsce akcja ratunkowa. Wyglądało to tak, że ktoś wysypał się do głównego kotła, który jest popularnym celem zimowej wspinaczki. Albo wspinał się i coś poszło nie tak, albo powtórzył wyczyn naszego kolegi (ponownie, >>LINK<< do wycieczki) i zjechał do kotła – w tym drugim przypadku finał byłby raczej smutny:
Lubię to zdjęcie, pięknie oddaje ogrom góry:
Helikopter najpierw siedział na grani, potem zaczął krążyć:
Na wierzchołku Ben Lui też obserwowano, co się dzieje:
Helikopter zawisł nad kotłem i ratownicy wciągali poszkodowanego na pokład:
Zakładam, że nic poważniejszego się nie stało bo raczej byłoby o tym coś w prasie – o wypadkach górskich tej zimy pisało się sporo.
My zaś cisnęliśmy. Było ciepło, bezwietrznie, idealny śnieg – wchodziło się wspaniale. Stanowczo zrobilibyśmy duży błąd rezygnując z drugiego munrosa.
Na wierzchołku nie zabawiliśmy długo, ponieważ czekał nas powrót tą samą trasą (z pominięciem wierzchołka Beinn Dubhchraiga) – czyli tak naprawdę byliśmy dopiero w połowie drogi.
Podchodzenie z przełęczy na równię faktycznie dało nam w kość. Z Ben Ossa można co prawda zejść do Glen Cononish ale żaden z naszych przewodników nie poleca tej opcji. Wracając przez Beinn Dubhchraiga mimo wszystko jest dużo krócej.
Widok z równi na to, co wydaje się być wierzchołkiem (w rzeczywistości do wierzchołka jeszcze drugie tyle):
Męczący powrót osładzały widoki, poniżej ten wyższy to Beinn Dorain:
Do samochodu doszliśmy kiedy jeszcze było jasno, ale dosłownie w ostatniej chwili.
Wycieczka zakończyła się sukcesem, nie ulegliśmy pokusie odpuszczenia sobie i zrealizowaliśmy plan. Było rewelacyjnie, trasa mimo łatwości zdecydowanie nie należała do nudnych, ogólnie – dawno się tak dobrze nie bawiłam w górach!