Nr 125, Beinn a’ Chochuill; nr 126, Beinn Eunaich
Wymowa: ben a czok-hul; ben ańjah
Znaczenie nazwy: hill of the shell; fowling hill (za MunroMagic)
Wysokość: 980m n.p.m.; 989m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 172.; 156
Data wejścia: 1.3.14
Beinn a’ Chochuill i Beinn Eunaich mają pecha leżeć w sąsiedztwie masywu Ben Cruachana, który ze względu na kształt i charakter jest jednym z najsłynniejszych w Highlandzie. Główny szczyt to faktycznie wyjątkowo ładna góra, zaryzykowałabym twierdzenie że najładniejsza poza Skye. Dlatego sąsiedzi, choć niczego sobie, zawsze będą jedynie tymi pagórkami obok Cruachana. A niesłusznie.
Ponieważ nazwy tradycyjnie były dla Mariusza niewymawialne jednego munrosa ochrzcił Eunuchem, a drugiego tym czego eunuchowi brakuje. Żeby nie epatować słownictwem, przyjmijmy alternatywnie że Chochlą.
Zaparkowaliśmy za bramą wjazdową do Castles Farm. Parkingu jako takiego tam nie ma, ale jest dużo miejsca a napotkany farmer potwierdził że nie ma problemu. Od razu z terenu farmy wychodzi droga.
Przebijanie się przez stado krów było trochę adrenalinowe. Tak jak normalnie nie zwracają na człowieka uwagi, tym razem wyglądały na niezbyt przyjaźnie nastawione, zapewne ze względu na obecność cielaków. Jedna nafukała na nas i naryczała. Wrażenia olfaktoryczne daruję, nadmienię tylko iż to w czym one stoją to tylko w niewielkiej części błoto.
Idziemy dość wysoko ponad dnem Glen Noe, z początku trawersując zbocze Eunucha. Bardzo stroma ścieżka wspinająca się na ramię góry której początek jest oznaczony kopczykiem, będzie drogą zejściową – chyba że ktoś woli pokonywanie tej trasy w przeciwnym niż my kierunku.
Kileburn Castle na jeziorze Awe:
Kiedy mijamy przełęcz pomiędzy munrosami zbocze które trawersujemy należy już do Chochli. Kiedy należy rozpocząć pięcie się do góry? Polecam przeanalizowanie mapy, widać wyraźnie że góra wysyła na południowy wschód coś w rodzaju ramienia, które wyprowadza na grań szczytową.
Poniżej klasyczny highlandzki brązowo-zielony, zimowy widoczek:
Pogoda była mocno zmienna, chmury cały czas, ale momentami były w nich spore dziury. Tu wschodnia flanka podkowy Cruachana czyli jej drugi munro Stob Diamh:
Grań szczytowa Chochli jest rozciągnięta a że momentami w zadymce nic nie było widać, dwa razy fałszywie sądziliśmy iż dobijamy do wierzchołka. Tu pierwszy raz:
Glen Etive z Ben Staravem (w styczniu zginął na nim pan Tiso, właściciel sieci sklepów outdoorowych tej samej nazwy):
Kolejny fałszywy wierzchołek (prawdziwy w chmurze). Jak widać po raz pierwszy w tym sezonie posmakowaliśmy normalnej zimy.
A tu wreszcie prawdziwy. Nie powiem, ulżyło nam.
Wierzchołek jest na tyle nieobszerny (znaczy, nie żaden Sgurr nan Gillean, ale i nie cairngormskie plateau) że mogłam przebiec go wzdłuż i wszerz i albo kopca tam nie ma, albo był pod śniegiem. Myślę jednak że nie ma bo musiałby to być wyjątkowo mały kopczunio. Fota szczytowa:
Z Chochli zeszliśmy na przełęcz i rozpoczęliśmy ciśnięcie na częściowo skrytego w chmurze Eunucha. Warunki znacznie się pogorszyły. Wiatr dął – nie był to prawdziwy highlandzki orkan, dało się iść, ale masakrycznie zacinało śniegiem i lodem po twarzy. Widoczność po chwili zero. Dlatego nie ma zdjęć.
Z przełęczy na Eunucha jest krócej, ale i stromiej niż na Chochlę. Wszyscy szli / schodzili w rakach, nam nie chciało się zakładać, na szczęście lodu prawie nie było. To podejście, w tych warunkach dało nam obojgu popalić. Kiedy teren zaczął się nieco wypłaszczać wiedzieliśmy że znajdujemy się w rejonie szczytu ale nie było nic widać. Niebo i śnieg miały ten sam brudnoszary kolor. W pewnym momencie Mariusz stanął i krzyknął żeby się zatrzymać: okazało się że beztrosko maszerowaliśmy prosto na urwisko. Przez to że ciężko było odróżnić gdzie zaczyna się niebo zorientował się jakieś dwa metry od nawisu na krawędzi. Mapa pokazuje że choć pionów tam nie ma, jest skąd polecieć. I to właśnie był szczyt (znów wniosek na podstawie analizy mapy), choć zorientowaliśmy się dopiero po chwili (kopiec, który tam akurat na 100% jest, był zasypany). Od tamtego miejsca teren zaczął się już tylko obniżać, ale kiedy ogarnęliśmy sytuację nie było już mowy żeby wracać. W ten sposób zdjęcie szczytowe szlag trafił.
Zejść popod chmurę udało nam się bez obstrukcji ponieważ para przed nami zostawiła piękny ślad. Niżej dobiliśmy do ścieżki wspomnianej na początku, i nią stromo – do drogi nad Glen Noe.
Pomijając rozczarowanie faktem iż przegapiliśmy szczyt Eunucha (acz nie mam wątpliwości że na nim byliśmy, wystarczy zresztą spojrzeć na ukształtowanie terenu), wycieczka była znacznie lepsza niż się spodziewałam. Było i wydymanie przez naturę, i niewielki ale zawsze element przygodowy, niedużo ale trochę widoków oraz last but not least kolejne dwa munrosy zaliczone. Acz uczciwie przyznaję, post factum czułam się nie jak po 13 km, a po dwa razy tyle.