Znaczenie nazwy: Finlay’s hill (za MunroMagic)
Wysokość: 959m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 198.
Data wejścia: 6.9.14
Mapka pochodzi z nieocenionego Walkhighlands.
Beinn Fhionnlaidh jest sąsiadem góry na której byliśmy (raz bez sukcesu) dwukrotnie, czyli Beinn Sgulairda. Pamiętam jak oglądaliśmy go ze Sguilarda i komentowaliśmy ależ to będzie rzeźnia: niesamowicie rozciągnięty, lekko acz bezlitośnie pnący się do góry stok,w sumie sześć kilometrów monotonnego marszu pod górkę. Szukałam jakiegoś zdjęcia ale ewidentnie woleliśmy wtedy fotografować bardziej spektakularnych sąsiadów z Glencoe i Glen Etive.
Za farmą odbijamy w lewo, i wkrótce zaczynamy się wznosić. Krajobraz idylliczny, grunt dość bagnisty więc ścieżka często ginie.
Wczesna jesień jest obok maja-czerwca (drony!) oraz końcówki zimy (śniegi!) najładniejszym sezonem w Highlandzie. W sumie chyba najmniej malownicze jest pełne lato. Dowody:
Zbocze okazało się dokładnie tak upiorne jak przypuszczaliśmy. Sześć kilosów monotonnej wspinaczki na kolejne garbki, bez perspektyw zobaczenia wierzchołka aż do samej końcówki:
W dodatku wkrótce ogarnęły nas chmury. Z początku wydawało się że szybko przejdą (ranek był wszak przepiękny!), ale nie dość że zostały, to jeszcze zaczęło padać. Warunki na zdjęcia fatalne. Ten niesamowity głaz musieliśmy jednak uwiecznić:
Wejście naprawdę się dłużyło i było dość heroiczne, jako że od pewnego momentu byliśmy przemoczeni totalnie. Teren raczej mało urozmaicony; mniej więcej w połowie drogi znajdowały się dwa malownicze jeziorka, potem grunt wystromiał nieco i zbocze się zwęziło w coś w rodzaju wciąż szerokiej grani, zrobiło się też bardziej kamieniście. Tylko to mieliśmy niestety do podziwiania. Kiedy wreszcie dodrapaliśmy się na szczyt panowała totalna ulewa i mizeria:
Odwrót momentalny, i jak najszybszy marsz w dół, do ciepłego i suchego samochodu.
Stopniowo niebo zaczynało się klarować, chmury rzedniały, przy jeziorkach można było już wyjąć aparat:
Gdybyśmy rozpoczęli podchodzenie dwie godziny później, mielibyśmy widoki na wierzchołku oraz zejściu. Ale kto to mógł przewidzieć!
Elleric:
Beinn Fhionnlaidh okazał się jednym z bardziej irytujących i męczących murosów. W warunkach jakie mieliśmy – czysty masochizm. Tym bardziej jestem dumna że nie zawróciliśmy choć był moment że na serio to rozważałam.
Na dole panowała już sielanka, a ostatnie chmury powoli odpływały… Munros nieźle nas strolował.
Beinn Sgulaird, góra, którą bardzo lubię i polecam także nie-baggerom:
Glen Ure, pomiędzy Fhionnlaidhem i Sgulairdem:
Oraz sam Fhionnlaidh. Tu bez sentymentów. Po zejściu spontanicznie pokazałam mu środkowy palec.
Wątpię byśmy chcieli kiedyś powrócić na tego akurat munrosa. Z drugiej strony tak niesamowicie żal widoków na Glencoe i Glen Etive… Tak czy inaczej nie wcześniej niż za dekadę.