Nr 237, Beinn a’Chleibh
Wymowa: ben a klew
Znaczenie nazwy: hill of the chest (za MunroMagic)
Wysokość: 916 m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 281.
Data wejścia: 14.4.19
Ben a’Chleibh jest przedostatnim munro pod względem wysokości, a sytuacji nie poprawia fakt iż jest połączony przełęczą z jednym z wyższych i ładniejszych munrosów, Ben Lui, przy którym po prostu ginie. A jednak trzeba było na niego wejść jako że na Ben Lui już byliśmy. Zresztą dawno już stwierdziłam że żadna wycieczka, na żadną górę nie jest czasem zmarnowanym – choćby dlatego że widoki z każdej góry, nawet najbardziej plaskatej, są unikalne.
Start z parkingu przy drodze A85 pięć minut jazdy na północ od Tyndrum. Trasa jest popularna (sporo ludzi wchodzi tędy na oba munrosy, ja osobiście polecam Ben Lui z przeciwnej strony, od Glen Cononish) więc ścieżka jest wyraźna. Już z parkingu widać dwa z tej perspektywy mało spektakularne wzniesienia, połączone szeroką przełęczą. To kształtniejsze po lewej to Ben Lui, a oblejsze po prawej Ben a’Chleibh:

Ben a’Chleibh poniżej, oczywiście samego wierzchołka nie widać:

Zaraz za parkingiem będziemy przekraczać rzekę Lochy. Wg Walkhighlands przejście jej w bród jest raczej bezprobemowe przez większość roku, aczkolwiek po deszczach/roztopach może być niebezpieczne. My nie mieliśmy kłopotów, udało się nam nawet nie przemoczyć butów.

Za rzeką przechodzimy tunelem pod torami kolejowymi (przechodzenie po torach w miejscu niedozwolonym jest w Szkocji karane wysoką grzywną), po czym ścieżka zaczyna się piąć leśno – trawiastym zboczem.

Wkrótce przecinamy szutrową drogę, i wchodzimy w las. Ten odcinek jest nieco upierdliwy – raz że błotnisty a dwa że to jest jeden z tych lokalnych lasków gdzie naprawdę przydałaby się maczeta.

Wkrótce wychodzimy na otwartą przestrzeń. Nawigacja jest oczywista: kierujemy się na przełęcz. Wreszcie zaczyna być coś widać, tzn. Glen Etive, Glencoe i podkowę Cruachana. Ta ostatnia na zdjęciu poniżej, a wzniesienie ze śniegiem na czubku, po prawej stronie zdjęcia, to Ben Starav:

Skoro okolice przełęczy widoczne były z parkingu, to musiało być i na odwrót, i faktycznie – poniżej można wypatrzeć nasz parking.

Tu w szerszym ujęciu, z Ben Staravem w tle:

Marsz na przełęcz powinien być przyjemną częścią trasy – nieduże nachylenie terenu, względnie sucho… Niestety wiatr był taki że urywał głowy. Na dole pogoda była na cienki polar, przełęcz zdobywałam zaś mając na sobie pięć warstw (koszulkę, cienką bluzę termo, polar, softshell i kurtkę) – wszystko co miałam w plecaku na czarną godzinę, plus zimowe rękawice. Mało tam nie uświrkłam.
Jak wspomniałam nachylenie terenu jest nieduże, dopiero ostatnie podejście na przełęcz jest bardziej strome:

Z przełęczy na szczyt jest już tylko kilka minut. Mimo średniego pogodowo dnia spotkaliśmy w tym rejonie mnóstwo ludzi, z których większość zdawała się zdobywać także Ben Lui.
Zdjęcie szczytowe z podkową Cruachana oraz Loch Awe:

A także Ben Lui, wyższy o ponad 200 metrów i faktycznie przytłaczający z tej perspektywy:

Powrót, rzecz jasna, ta samą drogą.
Trasa oraz cel nie były spektakularne pod żadnym względem, ale raz, że faktycznie trzeba było tę górę zdeptać; dwa, iż mieliśmy półroczną przerwę w chodzeniu. Cała tura to ok. 7.5km i zajęła nam trochę ponad cztery godziny.