Nr 93, Beinn Bhuidhe
Wymowa: ben wui
Znaczenie nazwy: yellow hill (za MunroMagic)
Wysokość: 948m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 216.
Data wejścia: 21.09.12
Beinn Bhuidhe leży pomiędzy grupą Ben Lui (Ben Lui, Beinn a’Chleibh, Beinn Dubhchraig i Ben Oss) a Alpami Arrocharskimi, i McNeish zalicza go właśnie do tych ostatnich. Jest to góra stojąca zupełnie samodzielnie, dlatego wycieczka z konieczności musiała być jednomunrosowa.
Wymarsz z parkingu nad Loch Fyne. Najpierw musimy pokonać 7 kilometrów Glen Fyne, doliny może mało spektakularnej, choć w takich warunkach w jakich my się tam znaleźliśmy, całkiem urokliwej.
Po raz pierwszy w tym roku dotarło do mnie, że lato już naprawdę się skończyło: rano wszystko było pięknie oszronione.
Z parkingu można pójść prosto (tak też zrobiliśmy), bądź cofnąć się kawałek szosą przez most i tam dopiero skręcić w dolinę, by kontynuować drogą koło… Nie powiem czego, okazało się na końcu 😉 Oba warianty będą w każdym razie widoczne na mapce.
Niech absolutnie nie przychodzi wam do głowy pomysł kąpieli w River Fyne!
Te siedem kilometrów poszło jak z bicza trzasnął. Po zeszłotygodniowej wycieczce wydawało się wszak zaledwie przebieżką.
Jesień robi się powoli ewidentna:
Tu pierwszy widok na Beinn Bhuidhe, acz wierzchołka z doliny nie było widać. Znajdował się on mocno w lewo, stanowiąc kulminację długiej grani szczytowej.
Nie jestem pewna, które to góry z grupy Lui widać w tle. Patrząc na mapę, stawiam na Ben Oss i Ben Dubhchraig:
Osiągając zabudowania Inverchorachan, musimy zlokalizować ścieżkę. Biegnie ona po lewej stronie potoku i jest niezwykle malownicza. Trochę się obawiałam patrząc na tego munrosa, że włazić będziemy monotonnym zboczem, a tymczasem ta część drogi nad wąwozem z potokiem okazała się naprawdę przyjemna.
Wyżej osiągamy nieckę z niewielkim wodospadem, teren nieco się kładzie i kontynuujemy (cały czas ścieżka jest wyraźna) w górę, aż do ostatniego spiętrzenia którego najwyższym punktem jest wierzchołek.
Na spiętrzeniu:
Widok z wierzchołka, zresztą piękny, był dla mnie o tyle ciekawy, że to bliski nam rejon, w którym większość gór mamy jeśli nawet nie zaliczonych, to przynajmniej opatrzonych i potrafimy (znaczy, ja potrafię ;P) je nazwać.
Na poniższym zdjęciu widać przede wszystkim wzniesienia Glen Falloch, gdzie jak dotąd mamy zdeptane cztery munrosy. Przy tej skali zdjęcia rozpoznawalny jest jedynie charakterystyczny trójkąt Ben More’a.
W przeciwną stronę natomiast, pełen wypas – od masywu Cruachana (nie zmieścił się w kadrze), poprzez wzgórza Glen Etive, Glencoe (acz rozpoznałam stamtąd tylko Bideana), the Mamores i Ben Nevisa, the Grey Corries, aż po munrosy nad Loch Treig (musicie mi uwierzyć na słowo):
Spotkaliśmy pana, który nosi ze sobą w góry taki system, dzięki któremu łapie sygnały od górołazów w różnych częściach świata:
Powrót – tą samą drogą:
W drugą stronę Glen Fyne już się trochę dłużyła, chociaż nudno nie było – dolina jest zamieszkana, trwało zawijanie bel siana w folię, kręciło się pełno różnorakiej rogacizny:
Już niedaleko wylotu doliny, na rozwidleniu dróg skręciliśmy w lewo, ot tak żeby mieć odmianę (oba warianty wyprowadzały na parking). Była to genialna decyzja. Wyszliśmy prosto na browar, gdzie można było zakupić lokalne wyroby – butelkowanie i z kija 😀
Wyroby okazały się bardzo smaczne i uznaliśmy, że los nagrodził nas za dzisiejsze trudy. Z browaru już dosłownie moment do mostu, a stamtąd może sto metrów szosą na parking.
Dystans całości to ok. 20 km, ale z tego 14 idzie się po płaskim, więc wycieczka jest dużo mniej forsowna niż mogłoby się wydawać.
Zdjęcia: >>LINK<<