Beinn Mhanach

 

Nr 201, Beinn Mhanach

Wymowa: bin wanah

Znaczenie nazwy: monk’s hill (za wikipedią)

Wysokość: 953m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 211.

Data wejścia: 26.11.16

 

 

Jadąc z Tyndrum na północ ciężko przeoczyć spektakularny widok na piramidę Beinn Doraina o południowych zboczach opadających w malowniczą dolinę Auch Glen, którą przecina wiadukt kolejowy. Widok highlandzki z tych najbardziej klasycznych. Gdzie w tym wszystkim Beinn Mhanach? Ano, jest to taka sobie kopka na trzecim planie widoczna w głębi wspomnianej doliny. 

Zjechaliśmy kawałek w kierunku Auch Estate (jest znak) i zaparkowaliśmy na skraju mijanki dla ciężarówek. Kiedy miniemy Estate ta sama droga będzie nas prowadziła już do końca, więc problemów z nawigacją być nie powinno, przynajmniej zanim rozpocznie się włażenie do góry.

Poranek:

Wiadukty są dwa. Linia kolejowa ciągnie się dalej przez Rannoch Moor (przez środek którego nie ma żadnej drogi, A82 jedynie ścina skrawek), by przez z kolei Glen Spean osiągnąć Fort William, a potem Mallaig. Mariusz kiedyś się tak przejechał do FW, ja jeszcze nigdy.

Masyw Beinn Mhanach wygląda jak cycki ewentualnie wypięta dupa składa się bowiem z dwóch kop połączonych płytką przełęczą. Bliższa kopa to Beinn a’Chuirn która munrosem nie jest, ma bowiem tylko 923m n.p.m.

W dolinie jedynym problemem był potok Kinglass, który meandruje niczym Mississipi i trzeba było go przekraczać około ośmiu razy. Nalało mi się do butów i pierwsze wyjście tej zimy zaliczyłam na mokro, co w skarpach jeszcze mi się nie zdarzyło :/

Poniżej wyłaniający się w tle Ben Lui:

Przez Auch Glen idzie się poza tym przyjemnie, teren wznosi się prawie niezauważalnie ale jednak widać, że zyskujemy wysokość. 

Beinn Dorain (nasz pierwszy munro!) i Beinn an Dothaidh:

Na Beinn Mhanachu ścieżek próżno szukać. Poszliśmy tak jak nakazywała logika: po osiągnięciu sporego żlebu którym spływał strumień, zaczęliśmy włazić jego prawym ograniczeniem. A dalej to już tak jak było najwygodniej ze względu na ukształtowanie terenu oraz oblodzenia.

Osobiście zawsze fascynował mnie korbet Beinn nan Fuaran (kopulasty szczyt na zdjęciu), o którym zresztą przez długi czas sądziłam iż to właśnie jest Beinn Mhanach. Niestety sam Beinn Mhanach niczym się nie wyróżnia jeśli chodzi o linie.

Zbliżenie na Ben Lui, jedną z moich ulubionych gór chociaż byłam tam tylko raz:

W tle Beinn Dorain, z którego niczego nie widzieliśmy a mimo to wycieczka utwierdziła nas w postanowieniu że będziemy eksplorować Highland:

Jak widać, trochę śniegu było. Póki co niewiele i mokry, przepadający, trochę lodu. 

Zbliżenie na Koronę czyli Cruachana z satelitami. To góra na którą trzeba będzie jeszcze wejść, tylko tym razem zamiast trawersu całej podkowy zaliczyć przedwierzchołek po prawej.

Kiedy zbocze zaczyna się kłaść oznacza to że jesteśmy blisko szczytu. Może i Beinn Mhanach jest wyjątkową kapustą ale widoki z niego są zacne. Tu w centrum widać grupę Lawersa:

Tu natomiast Ben Nevisa i The Mamores (czy jest w Highlandzie jakiś munros z którego nie widać Ben Nevisa?):

A poniżej Shiechallion i sąsiadujące z nim, a niedawno przez nas zaliczone munrosy.

Podziwiać można było także Rannoch Moor, grupę Ben Aldera, wypatrzyłam nawet Drumochtery chociaż to naprawdę była sztuka bo ciężko o większe naleśniki. 

Uwielbiam światło o tej porze roku.

Zeszliśmy w drugą stronę, w dolinkę pomiędzy Beinn a’Chuirn a wspólne zbocza Beinn Achaladaira i Beinn an Dothaidh, od pewnego momentu drogą która zbiega do Auch Glen. Ścięliśmy w ten sposób nieco odległości tak że powrotny marsz doliną był nieco krótszy niż rano.

Wycieczka była przyjemna ale odczułam ją jako pewne obniżenie standardów – pomijając Mount Keen które miało być pojedyncze żeby dobić do numeru 200, ostatnimi czasy robiliśmy raczej trzy- i czteromunrosówki. Oczywiście narzekam dla sportu bo wybór trasy był gruntownie przemyślany i odpowiedni na obecne krótkie dni. 


Stob Coir’an Albannaich i Meall nan Eun

 

 Nr 166, Stob Coir’an Albannaich; nr 167, Meall nan Eun

Wymowa: stob koran alpa-na; mil nan ain

Znaczenie nazwy: peak of the scotsman’s corrie; hill of the bird (za MunroMagic)

Wysokość: 1044 m n.p.m.; 928 m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 90.; 254.

Niżej opisaną wycieczką zakończyliśmy zdobywanie munrosów Glen Etive. Do samej doliny się wróci bo jest wybitnie biwakowa oraz stanowi imponujący matecznik rododendronów 😉

Start z tego samego parkingu co na Ben Starava oraz Glas Bheinn Mhor, początek trasy również zbieżny. Za każdym razem atrakcją jest przekraczanie mostu nad bardzo przejrzystą i bardzo głęboką rzeką gdzie można na poważnie nurkować (widzieliśmy).

Poniżej Glas Bheinn Mhor i grań w kierunku Ben Starava, nasz pierwszy munros leży po lewej stronie, nie jest widoczny z drogi chyba że liczyć ramię góry na pierwszym planie. 

W dolinie jest ścieżka ale ukształtowanie terenu i tak prowadzi samo. Łagodnie wspinamy się na przełęcz pomiędzy Stob Coir’an Albannaich a Glas Bheinn Mhor.

Z przełęczy wierzchołka munrosa nadal nie widać, otwiera się za to widok na Rannoch Wall i grupę Ben Lui (zdjęć nie daję bo akurat w tamtej stronie padało). Początkowe podejście z siodła przełęczy jest w miarę strome, aż osiągamy relatywne wypłaszczenie z którego widać finałowe podejście oraz szczyt. Z tej perspektywy szału raczej nie robi:

Glas Bheinn Mhor ze Staravem wyglądają za to dość monumentalnie, spokojnie dałyby radę w Tatrach Zachodnich:

Wchodząc wyżej możemy w końcu popodziwiać eleganckie linie masywu Cruachana, moim zdaniem jednej z najpiękniejszych gór Szkocji choć nie mam do niej osobistego sentymentu.

Wierzchołek Stob Coir’an Albannaich pozytywnie rozczarowuje: jest nieduży a od północy opadają ładne zerwy. Na tym etapie bylismy przekonani że Meall nan Eun to góra w cieniu na ostatnim planie i morale nam siadło. Okazało się jednakowoż że Eun to kopa na planie drugim a „ciemna góra” to zdeptany już przez nas munro Stob Gabhar, do którego należałoby zejść w położoną niemal na poziomie morza dolinę.

Najpiękniej prezentowało się Glencoe z moim ukochanym Bideanem nam Bian:

A także góra, której przedstawiać nie trzeba.

Wierzchołek Stob Coir’an Albannaich z perspektywy zejścia ma całkiem przyjemne i niekapuściane linie. Stwierdziłam że to ładna góra, nawet jeśli nie stanowi wyzwania nie jest jednakowoż nudnym plackiem.

Glencoe od zadu strony:

Ze szczytu obniżamy się nieco by za chwilę zacząć wspinać na poślednie wzniesienie pomiędzy munrosami. Na tym etapie wciąż byliśmy przekoani że nasz cel to góra która finalnie okazała się Stob Gabharem, więc nastroje były zdeterminowane acz mocno fatalistyczne ;P

Kiedy w pewnym momencie uświadomiliśmy sobie że munros jest tuż tuż, uldze nie było końca.

Szczytowe:

Jak widać wierzchołek Meall nan Eun jest z tych obszerniejszych, AKA jak to mój brat raczył określić, bulwiacz.

Zejście było tyleż proste nawigacyjnie co męczące: brakiem ewidentnej ścieżki, mokrością, na początku nachyleniem itd. Highlandzka klasyka 🙂

Dokończenie Glen Etive powoduje że liczba munrosów blisko domu skurczyła się jeszcze bardziej i teraz przeważająca większość tych niezrobionych to już konkretne wyprawy, w każdym razie pod względem odległości.

 

Mapka jak znajdę czas.

 

 

 

 

Ben A’an


W ostatnie weekendy nie udało się nigdzie wybrać, więc przynajmniej w poniedziałkowe popołudnie zrobiliśmy sobie mały spacer.
Ben A’an leży w samym sercu Trossachs i Queen Elizabeth Forest Park, co oznacza iż są tu drzewa – choć trwają intensywne prace żeby ten stan rzeczy zmienić (jak wiadomo, w Szkocji wszak czego jak czego ale drzew jest zdecydowanie za dużo). Prace leśne okazały się przyczyną tymczasowej zmiany standardowej trasy:
   

Standardowa będzie otwarta dopiero na jesieni i gdyby ktoś chciał się wybrać na Ben A’an to polecam zaczekać – jest ona utwardzona w przeciwieństwie do tymczasówki którą szliśmy, i gdzie zapadaliśmy się w błoto po kolana. Uwaga: oba parkingi są płatne. Nie sprawdziwszy tego zapomnieliśmy wziąć drobnych, i byliśmy zmuszeni parkować na dziko przy drodze.

Ben A’an ma 454m n.p.m.:
Sąsiad Ben Venue – graham, 729m n.p.m.:

Wyszliśmy z domu po 15, potem jeszcze obiad w Callander – cały dzień lało, a właśnie wieczorem miało zacząć się wypogadzać.
Ponownie Ben Venue:
Ben A’an jest świetnym punktem widokowym, przede wszystkim na zachód, na Loch Katrine za którym widać Alpy Arrocharskie z Cobblerem. Na południu leży Loch Achray a horyzont zamykają Campsie Fells. Liczyłam na widoki na Ben Mora i Stob Binneina od nietypowej strony, ale kiedy byliśmy na wierzchołku nie dotarła tam jeszcze ładna pogoda przesuwająca się znad Glasgow.
Na wierzchołku są śmieszne skałki, które jak widać na załączonym obrazku można wykadrować tak by sugerowały niemal Matterhorn:
W domu byliśmy przed 22 (a zaliczyliśmy jeszcze postój przy sklepie). Myślę że musimy częściej wybierać się w ten rejon – jest bardzo blisko a nawet taka mini-wycieczka jest lepsza niż brak kontaktu z górami w ogóle.

Beinn a’Chroin


Nr 150, Beinn a’Chroin

Wymowa: bin a kroin

Znaczenie nazwy: hill of the sheepfold (za MunroMagic)

Wysokość: 940m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 233.

Data wejścia: 14.3.15

Na Beinn a’Chroin idzie się z Glen Falloch, doliny przez którą przebiega droga A82 pomiędzy Loch Lomond a Crianlarich. W bezpośredniej okolicy zrobiliśmy już wszystkie munrosy, w tym dwa które spokojnie można byłoby połączyć z Beinn a’Chroinem w jedną ambitniejszą wycieczkę: Beinn Chabhair i An Caisteal. Rzeźba terenu jest typowa dla gór w okolicy Loch Lomond: strzelistych wierzchołków w większości brak, najwyższe punkty czasem trudno zlokalizować, ale rejony szczytowe to bynajmniej nie płaskowyże, ale wysoko wyniesione mocno pofałdowane tereny z mnóstwem dziwacznych formacji skalnych, jeziorek itp.

Start z parkingu przy A82 tuż za Crainlarich. Zaczynamy spacer łagodnie się wznoszącą drogą wzdłuż rzeki Falloch.

Bryła Beinn a’Chroina zamyka dolinkę. Wchodzić będziemy tak jak najlogiczniej, pofałdowanym ramieniem po lewej stronie.

Kiedy droga się kończy mamy jeszcze do przejścia około dwóch kilometrów zanim będzie trzeba przekroczyć "rzekę" i zacząć się wznosić na ramię. Dolinka, jak to w Szkocji bywa, jest niemożebnie bagnista i marne są szanse uchowania się z suchymi skarpetami. 

Na podejściu na ramię znaleźliśmy ścieżkę. Ten odcinek, miejscami dość stromy, to bardzo przyjemny kawałek trasy. 

Niestety okazało się że jednak nie będziemy mieć widoczności na wierzchołku. Na górze przez cały czas siedziała chmura. Okazało się że prognozę BBC należało potraktować dosłownie: nad Crianlarich miało być pełne słońce, i owszem przez większość czasu było… Nad miasteczkiem widniała wielka dziura przez którą widać było błękit. Okazało się że pozornie sprzeczne prognozy MWiSa (20% szans na widoczność na munrosach w tym rejonie) i BBC (słoneczne Crianlarich) nie kłamały.

W wyższych partiach znaleźliśmy się w innym świecie, gdzie wciąż panowała prawdziwa zima. Wrzuciliśmy po cztery warstwy na górę i najgrubsze rękawice a zimno mimo to dokuczało. Nałożyliśmy też raki bo pełno było lodu oraz twardego, zmrożonego śniegu.

Przy rzeźbie terenu takiej jak opisana na początku notki i wobec braku widoczności bardzo łatwo było się zgubić, co też zrobiliśmy. Zaczęliśmy napierać w kierunku przełęczy między Beinn a’Chroinem i An Caistealem, i z błędu wyprowadził nad dopiero GPS. Bez niego tego dnia na 99% nie znaleźlibyśmy szczytu.

Wierzchołek niespecjalnie wyróżnia się w terenie: ot jeszcze jedno niewielkie przewyższenie, nawet kopczyk jest raczej symboliczny. We mgle nie czuć że to najwyższy punkt.

Zeszliśmy tą samą drogą, tyle że tym razem nie było potrzeba GPSa, wystarczyły własne ślady.

Na zejściu pogoda, jak to często bywa pod wieczór, zaczęła się poprawiać. Chmura nie opuściła szczytu całkowicie ale przerzedziła się na tyle iż niewykluczone że dałoby radę mieć stamtąd jakieś widoki. Sytuacja od początku do końca taka sama jak mieliśmy na sąsiednim Beinn Chabhairze.

Wycieczkę oceniam zdecydowanie bardziej jako munro-rzemieślnictwo ale też i o nic więcej nie chodziło po tak długiej przerwie.



Beinn Chabhair


Nr 124, Beinn Chabhair

Wymowa: ben ka-war

Znaczenie nazwy: hill of the hawk (za MunroMagic)

Wysokość: 933m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 244.

Data wejścia: 11.1.14

Beinn Chabhair to kolejny z
najbliższych nam geograficznie munrosów. Znajduje się w Glen Falloch
przez którą przebiega A82. W kierunku południowym rzut kartoflem od
Loch Lomond, w kierunku północnym też kartofel tylko większy do Crianlarich.
Którędy by nie jechać z Livi wychodzi ok. półtorej godziny.

Beinn Chabhair da się połączyć z dwoma
sąsiadami: już przez nas odwiedzonym An Caisteal (>>LINK<<)
oraz Beinn a’Chroin. Nam pasowało deptać go samodzielnie – 14 km
na wciąż krótki dzień jest ok.

Start z parkingu w Inveraran, kolo
Drovers Inn. Należy się stamtąd ruszyć (miałam napisać cofnąć, ale to
tylko dla tych co jadą od strony Crianlarich) poboczem w stronę
niedalekiego kempingu. Przekraczamy mostek, przechodzimy przez teren
kempingu, wpadamy na dead end, zatem skręcamy w prawo. Trasa właściwa
rozpoczyna się wąską dość stromą ścieżką biegnącą po lewej stronie
wyżłobionego przez strumień wąwozu (przy oblodzeniu gdzieniegdzie
uważać!). Jest stromo, ponieważ musimy wbić się na początkowy górski
wał po osiągnięciu którego teren znowu się wypłaszczy. Ten kawałek
jest całkiem ładny, tak ze względu na wąwóz i rwący potok (jest nawet
niewielki wodospad) jak i to że bardzo szybko zyskujemy wysokość i po
drugiej stronie doliny zaczynają się wyłaniać kolejne wierzchołki.

Kiedy osiągamy górną część walu teren
się kładzie. Znajdujemy się w poniekąd dolince obramowanej z jednej
(lewej) strony przez długi grzbiet Beinn Chabhair, po drugiej przez
szatańską kopę (666m n.p.m.) Parlan Hill.  

Teraz macie wybór. Można
ścieżkami dnem dolinki, z
grubsza wzdłuż Beinn Glas Burn. Teren jest tam jednak niemożebnie
bagnisty. Wiosną czy jesienią, podejrzewam można się wyświnić po
pachwiny. Gdybym miała iść na tego munrosa jeszcze raz myślę że zaraz
po osiągnięciu wypłaszczenia starała bym się odbić w lewo, na
początek grzbietu – wariant zapewne sporo żmudniejszy ale mniej
syfiasty. Tym razem jednak poszliśmy “podręcznikowo”, tj. dolinką aż do Lochan Beinn Chabhair. 

To jeszcze nie wierzchołek, a jedna z licznych kop po drodze:

W stronę stawu opadał szeroki żleb z
charakterystyczną formacją skalną po lewej stronie:

Tamtędy idzie
ścieżka. Ponieważ przylazła śniegowa chmura i piękne światło oraz
widoczność szlag trafił staraliśmy się jej w miarę trzymać na tyle na
ile nie była zasypana. Ta wędrówka na grzbiet a potem grzbietem to
bardzo fajny odcinek z ciekawą rzeźbą terenu charakterystyczną dla
wzgórz w tym rejonie: raz w górę, raz w dół, pomiędzy urozmaiconymi
formacjami skalnymi, taki trochę labirynt. Mimo zerowej widoczności i śniegowych "showersów" nie mieliśmy problemu z trafieniem na wierzchołek. Na dwóch ciut stromszych fragmentach gdzie śnieg był zmrożony na kamień trochę się zasapałam, jako że raków wyciągać nikomu się nie chciało. Gdzie indziej zapadałam się po kolana. Tęskniłam za zimą 🙂 Trochę nam tylko było szkoda widoków na Loch Katrine i jego dzikie otoczenie.

Na wierzchołku nie zatrzymaliśmy się
nawet na pięć minut, tak było zimno. Powrót z początku po własnych
śladach, potem chmura zaczęła się przesuwać ukazując ponownie piękne
niebieskie niebo. Szczyt odsłonił się w pełni przed 15, kiedy
zaczynaliśmy schodzenie z walu. 

Znów piękne światło:

W prawym górnym rogu Beinn a’Chleibh, Ben Lui i Ben Oss:

Trasa jak wspomniałam liczy sobie 14 km ale wytrzepało nas nieźle. Ogólnie wycieczka oraz miejscówka okazały się bardzo przyjemne, a widoki pooglądałam sobie w relacjach na Walkinhighhlands. Fajnie bo jakoś nigdy wcześniej Glen Falloch nie zdołała sobie zaskarbić mojego serca. Cieszę się że jeszcze jeden munros nam tu został.

Nawiasem, ilość osób spotkanych na trasie: 1 😀


Meall Buidhe

Nr 123, Meall Buidhe

Wymowa: myl bui

Znaczenie nazwy: yellow hill (za MunroMagic)

Wysokość: 932m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 248.

Data wejścia: 30.11.13


Meall Buidhe mieliśmy już deptać razem z sąsiadem: >>LINK<<, ale że nie wyszło, zachowaliśmy go na jakąś krótką wycieczkę-rozgrzewkę. Na wczoraj (ciemno po 16, my nierozchodzeni) jak znalazł. Zaparkowaliśmy tuż przed dziewiątą, z powrotem przy wozie dwunasta z minutami 😀 A munros jest ;P

Start z Glen Lyon, którą bardzo lubię. Leży w niesamowitym rejonie. Ten teren – z grubsza pomiędzy Crieff na południu i Rannoch Moor na północy – to miejscami prawdziwe highlandzkie zadupie, unikalne w tej części Szkocji, w sąsiedztwie Pasa Centralnego. Kiedy jedziemy przez Glen Lyon na odcinku za Meall nan Tarmachanem przez chwilę można się poczuć jak na najdalszej północy. Gdzieś w tej okolicy podziwialiśmy wschód słońca. W ogóle niebo wyczyniało wczoraj cuda.

Image Hosted by ImageShack.us

A to robione już nieopodal punktu startowego:

Image Hosted by ImageShack.us

Znajome z poprzedniej wycieczki Loch an Daimh to jeden z wielu w Szkocji sztucznych zbiorników. Startujemy z maleńkiego parkingu koło zapory. Z początku idziemy drogą wzdłuż jeziora, by zacząć wbijać się na zbocza jedną z licznych ścieżek. Warto trzymać się takiej która biegnie po wypukłych formacjach bo teren jest tam mocno bagnisty i można wpaść w błotną dziurę.

Image Hosted by ImageShack.us

Wchodzi się mocno połogim zboczem, momentami niemal poziomym, jedyną "atrakcją" są bagna. Zdecydowanie jeden z lżejszych munrosów.

Image Hosted by ImageShack.us

Widoki bez szału, bo znajome – vis a vis Stuchd an Lochain, dalej potężny trójkąt Meall Ghaordaidh, grupa Lawersa, w oddali niepowtarzalne sylwetki Ben Vorlicha i Stuc a’Chroina. Poczucie odludności, dzikości jednak jest.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Kiedy pokazują się dwa "wierzchołki" kierujemy się na lewy. Dopiero po jego osiągnięciu okazuje się że do prawdziwego szczytu jeszcze spory kawałek, ale już relaks po niemal płaskim terenie. Taki spacer że dzisiaj miałam tylko minimalne zakwasy, po pracy miewam większe.

Niebo jak wspomniałam wariowało.

Image Hosted by ImageShack.us

Wierzchołek jest po lewej stronie:

Image Hosted by ImageShack.us

Niestety pogoda zaczęła się psuć i widoków na drugą stronę, na Loch Rannoch, za bardzo nie popodziwialiśmy. Wymroziło nas i wywiało też nieźle. Najlepszy sposób na spędzanie sobotniego poranka ;D

To nie loch Rannoch tylko znowu Loch an Daimh, ze Stuchd an Lochain po lewej:

Image Hosted by ImageShack.us

Summit fever!!! 😉

Image Hosted by ImageShack.us

Oraz klasyka szczytowa (zaczęło tak wiać że ciężko było wstać… nie czuję jak rymuję…):

Image Hosted by ImageShack.us

Powrót tą samą drogą. Razem – niecałe 9 km. No hardkor to to zdecydowanie nie był! I pomyśleć że taki Sgurr nan Gillean jest tylko o 32 metry wyższy…

Image Hosted by ImageShack.us

Meall Buidhe to typowy cel dla baggerów, miłośnicy przygód nie mają tu czego szukać. Ja jednak lubię czasem spokojny spacer, a jeśli do tego w atmosferze cudownego wygwizdowa i z możliwością dopisania munrosa do listy, to więcej niż chętnie.

Image Hosted by ImageShack.us

Creag Mhor i Beinn Heasgarnich


Nr 117, Creag Mhor; nr 118, Beinn Heasgarnich (na mapach OS Sheasgarnich)

Wymowa: kreg wor; ben esgarnih

Znaczenie nazwy: big crag; peaceful hill (za MunroMagic)

Wysokość: 1047m n.p.m.; 1078m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 84.; 62.

Data wejścia: 13.07.13


Kolejną wycieczkę również zrobiliśmy raczej blisko domu. Co prawda bliższe rejony staramy sobie raczej oszczędzać na czas, gdy dzień jest krótki, ale prognozy mówiły że w rejonie Killin ma być najlepsza pogoda.

W Killin skręcamy do Glen Lochay: w tej dolinie byliśmy jak dotąd tylko raz, wchodząc na Meall Ghaordaidh >>LINK<<. Parkujemy nieopodal farmy Kenknock i uwaga: na początku trasy warto odbić asfaltówką w prawo, do drogi biegnącej 200m nad dnem doliny. Raz że zaoszczędzi nam to trochę podchodzenia później, dwa – będzie bardziej widokowo.

Glen Lochay nie jest jakaś spektakularna, acz w słońcu prezentowała się znacznie urokliwiej niż podczas poprzedniej bezśnieżno-zimowej wycieczki. Oprócz Meall Ghaordaidh i gór na które wbijaliśmy tym razem, po przeciwnej stronie doliny znajdują się jeszcze trzy munrosy, dostępne również z Glen Dochart (w tym Ben Challum, na którego właśnie stamtąd wchodziliśmy >>LINK<<). Poniżej Sgiath Chuil:

Image Hosted by ImageShack.us

Odcinek drogą pomimo że dość długi jest relaksacyjny, w ogóle nie ma tu podejść. Z okolicznych szczytów najwięcej charakteru wykazuje daleki Meall nan Tarmachan:

Image Hosted by ImageShack.us

Do góry zaczynamy się wbijać na wysokości łącznika pomiędzy ścieżkami dolną i górną. Podejście trawiasto – skalistym zboczem na ramię góry (my mówimy ramię, a w gaelic taka formacja to nos – sron), Sron nan Eun, jest najbardziej stromym odcinkiem całej trasy.

Image Hosted by ImageShack.us

W tle Ben Challum:

Image Hosted by ImageShack.us

Po osiągnięciu nosa teren się kładzie, i do szczytu wygląda to tak (przy czym to jeszcze spory kawałek, i nawet nie dlatego że zdjęcie przekłamuje, na żywo również sprawiało wrażenie że będzie znacznie bliżej):

Image Hosted by ImageShack.us

Wreszcie zaczynają się widoki na drugą stronę wału, na Glen Lyon. Widać Loch Lyon a ta wysoka górka po lewej to ładny munros Stuchd an Lochain >>LINK<<:

Image Hosted by ImageShack.us

Creag Mhor – obowiązkowa fota szczytowa!

Image Hosted by ImageShack.us

Zgodziliśmy się z Mariuszem że lato nie jest najfotogeniczniejszym sezonem w szkockich górach. Raz, że kiedy temperatura się podnosi to cała ta wilgoć z notorycznych tu deszczy zaczyna parować i przy teoretycznie pięknej pogodzie zamiast przejrzystego powietrza i super widoczności mamy przyszarzałe niebo i mgiełkę. Dwa, bez choćby drobnych śnieżnych akcentów, ten ocean zieleni zlewa się ze sobą i całość traci charakter. Zdecydowanie wolę zimę, wczesną jesień oraz wiosnę.

Poniżej Beinn Dorain z nowej perspektywy:

Image Hosted by ImageShack.us

O, tu dokładnie widać co miałam na myśli. W naturze przynajmniej jest przestrzeń, wielkość i trzeci wymiar. Na zdjęciu mamy po prostu zieloną plamę na szarawym tle.

Jednakowoż wybrałam je ponieważ widać na nim w całości drugiego munro, Beinn Hearsganich. Szczyt jest po lewej, zaś formacja najbliżej to kolejny górski nos: Sron Tairbh.

Image Hosted by ImageShack.us

Na nos biegnie ścieżka która meandruje licznymi zygzakami, nie pozwalając się zmęczyć. To istotne bo przełęcz pomiędzy tymi dwoma munrosami jest jedną z głębszych jakie tu widzieliśmy.

Image Hosted by ImageShack.us

Loch Lyon:

Image Hosted by ImageShack.us

Po wbiciu się na nos znowu robi się płasko i na mini-plateau szczytowe jest już przyjemny spacer.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Te wysokie w tle to Ben More i Stob Binnein:

Image Hosted by ImageShack.us

Na szczycie już padałam, po całym dniu wchodzenia w upale. A na tej dwu-munrosowej trasie podchodzenia było więcej niż tydzień temu na czwórce. No i czekało nas jeszcze zejście, co do którego nie byliśmy nawet pewni, który wariant wybrać, ale wiadomo było że będzie długie.

Image Hosted by ImageShack.us

Po obczajeniu terenu wybraliśmy zejście bezpośrednio ze szczytu, tak jak dyktuje ukształtowanie terenu, do połączenia z asfaltówką łączącą Glen Lyon z Glen Lochay. Mapka oddaje tę trasę w miarę wiernie. Pomijając iż byliśmy pieruńsko zmęczeni (głównie słońcem i temperaturą), szło się dobrze, ale muszę przestrzec przez jedną rzeczą. Skoro nawet teraz, kiedy mamy w Szkocji falę upałów i w górach jest sucho do tego stopnia że po większości potoków zostały puste koryta, a na tym odcinku było wciąż wilgotno i bagnisto – w bardziej standardowych okolicznościach on może być po prostu nie do przejścia, błoto po kolana jak nie wyżej. Myślę że w innej sytuacji warto byłoby raczej cofnąć się do nosa i stamtąd równolegle do wejścia na pierwszego munro, kombinować w dolinę. 

Nasza wersja była o tyle fajna, że ścięliśmy większość porannej ścieżki. Droga z Glen Lyon też się nico dłuży, ale zawsze to coś innego, no i asfalt – niesamowita ulga po usianym ukrytymi dziurami, chlupiącym bagnie.


Bez hardkorów, bez przygód ale klimat był, a i w tyłki trochę dostaliśmy. Nie wiem jak niektórzy dają radę dołączać do tej trasy Ben Challuma.

Pokonaliśmy ok. 21 km.

Beinn Dubhchraig i Ben Oss


Nr 101, Beinn Dubhchraig; nr 102, Ben Oss

Wymowa: ben dubhkreig; ben os

Znaczenie nazwy: hill of the black crag; hill of the loch-outlet (za MunroMagic)

Wysokość: 978m n.p.m.; 1029m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 175.; 101.

Data wejścia: 23.02.13


Po raz kolejny wybraliśmy się w niedalekie okolice, tym razem zaliczyć dwoje sąsiadów jednej z najpiękniejszych gór w rejonie, Ben Lui. Beinn Dubhchraig i Ben Oss o wiele rzadziej pojawiają się na zdjęciach w kalendarzach i przewodnikach, ale przyszedł czas i na nie i już na wstępie mogę zdradzić, że są to góry warte odwiedzenia!

Start z parkingu w Dalrigh, tuż przed Tyndrum, tego samego z którego idzie się na Ben Lui. Na sąsiadów należy skręcić w lewo (patrz mapka).



Warunki pogodowe były smętne i pocieszaliśmy się tylko prognoza niezawodnego BBC Weather, mówiącą że po 12 się przetrze i będzie lampa. Nie zanosiło się na to jednak w najmniejszym stopniu i nadzieje mieliśmy, ale bardzo średnią.

Jeśli podobnie jak ja nie lubicie tego typu mostków, polecam moja opcje – odbicie w lewo (tj. tak żeby rzekę mieć po prawej) – jeśli akurat nie było jakichś większych opadów, po ok. 100 – 150 metrach będzie bród. Za rzeką należy kontynuować ścieżką biegnącą jej prawym brzegiem (jest i druga, którą poszliśmy i doszliśmy, ale nieco dłuższa).

Image Hosted by ImageShack.us

Potem czeka nas marsz bardzo ładnym sosnowym lasem, który wygląda jak przeniesiony z Cairngormsów. 

Image Hosted by ImageShack.us

Kiedy wyszliśmy ponad granicę lasu, faktycznie pogoda zaczęła się jakby poprawiać. Na entuzjazm było jeszcze za wcześnie, ale z tą świadomością szlo się zdecydowanie lepiej.

Image Hosted by ImageShack.us

Marsz stopniowo stromiejącymi, lecz wciąż połogimi zboczami wyprowadza na niewielką równię pod szczytem Beinn Dhubchraig. Stamtąd po raz pierwszy odsłania się Ben Lui, na którym przechodziliśmy piękną trasę "The Gaothach Circuit" >>LINK<<:

Image Hosted by ImageShack.us

Stojąc na tej równi mieliśmy dylemat. Wyglądało na to, że na Ben Ossa jeszcze sporo podchodzenia, bo przełęcz pomiędzy munrosami wyglądała na głęboką. Wiec zastanawialiśmy się – czy na razie pominąć szczyt Beinn Dubhchraiga i uderzać na Ben Ossa póki mamy jeszcze energię, a szczyt zaliczyć wracając, ze świadomością ze to ostatni wysiłek wiec nie ma opcji żeby zrezygnować? A może jednak pominąć tym razem Ben Ossa w ogóle? Nie jesteśmy szybcy, dni wciąż jeszcze nie są bardzo długie, ja na drugi dzień do pracy. W końcu zdecydowaliśmy że jednak zaliczamy wierzchołek pierwszego munro żeby na 100% mieć jednego zrobionego, i potem decydujemy co dalej.

Z równi na szczyt jest kawałek stromszego podejścia, ale już niedługi. To co wydaje się wierzchołkiem w rzeczywistości jest początkiem grani szczytowej.

Pogoda poprawiała się przez cały czas i kiedy osiągnęliśmy najwyższy punkt Beinn Dubhchraiga  była już przepiękna:


Największe wrażenie robił widok na Loch Lomond i Alpy Arrocharskie:

Image Hosted by ImageShack.us

Po ponownym zejściu na równię zdecydowaliśmy że kontynuujemy na Ben Ossa. Na tle błękitnego nieba po prostu zapraszał:

Image Hosted by ImageShack.us

Zejście na przełęcz jest strome i starałam się nie myśleć o tym, że będę się jeszcze musiała na nią wspinać w drodze powrotnej…

Na Ben Ossa też miejscami było dość męcząco – ukryta pod śniegiem ścieżka zapewne prowadzi zygzakami, my jednak szliśmy jak najprościej (po raz pierwszy tej zimy raki naprawdę się przydały!).

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Na Ben Lui natomiast miała miejsce akcja ratunkowa. Wyglądało to tak, że ktoś wysypał się do głównego kotła, który jest popularnym celem zimowej wspinaczki. Albo wspinał się i coś poszło nie tak, albo powtórzył wyczyn naszego kolegi (ponownie, >>LINK<< do wycieczki) i zjechał do kotła – w tym drugim przypadku finał byłby raczej smutny:

Image Hosted by ImageShack.us

Lubię to zdjęcie, pięknie oddaje ogrom góry:

Image Hosted by ImageShack.us

Helikopter najpierw siedział na grani, potem zaczął krążyć:

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Na wierzchołku Ben Lui też obserwowano, co się dzieje:

Image Hosted by ImageShack.us

Helikopter zawisł nad kotłem i ratownicy wciągali poszkodowanego na pokład:

Image Hosted by ImageShack.us

Zakładam, że nic poważniejszego się nie stało bo raczej byłoby o tym coś w prasie – o wypadkach górskich tej zimy pisało się sporo.

My zaś cisnęliśmy. Było ciepło, bezwietrznie, idealny śnieg – wchodziło się wspaniale. Stanowczo zrobilibyśmy duży błąd rezygnując z drugiego munrosa.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Na wierzchołku nie zabawiliśmy długo, ponieważ czekał nas powrót tą samą trasą (z pominięciem wierzchołka Beinn Dubhchraiga) – czyli tak naprawdę byliśmy dopiero w połowie drogi.

Image Hosted by ImageShack.us

Podchodzenie z przełęczy na równię faktycznie dało nam w kość. Z Ben Ossa można co prawda zejść do Glen Cononish ale żaden z naszych przewodników nie poleca tej opcji. Wracając przez Beinn Dubhchraiga mimo wszystko jest dużo krócej.

Widok z równi na to, co wydaje się być wierzchołkiem (w rzeczywistości do wierzchołka jeszcze drugie tyle):

Image Hosted by ImageShack.us

Męczący powrót osładzały widoki, poniżej ten wyższy to Beinn Dorain:

Image Hosted by ImageShack.us

Do samochodu doszliśmy kiedy jeszcze było jasno, ale dosłownie w ostatniej chwili.

Wycieczka zakończyła się sukcesem, nie ulegliśmy pokusie odpuszczenia sobie i zrealizowaliśmy plan. Było rewelacyjnie, trasa mimo łatwości zdecydowanie nie należała do nudnych, ogólnie – dawno się tak dobrze nie bawiłam w górach!


Ben Challum


Nr 96, Ben Challum

Wymowa: ben kalum

Znaczenie nazwy: Malcolm’s hill (za MunroMagic)

Wysokość: 1025m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 161.

Data wejścia: 01.12.12

Ben Challum leży w tym samym rejonie co cele naszych kilku poprzednich wycieczek. Dzień jest tak krótki, że ograniczamy się po prostu do tego, co najbliżej domu, czyli okolic Crianlarich – Tyndrum – Killin. Jest tu jeszcze multum munrosów, w większości niespecjalnie charakternych, za to bardzo widokowych. Który to opis zresztą pasuje jak najbardziej do Ben Challuma.

Góra wznosi się dokładnie nad Tyndrum (to to zbocze nad parkingiem koło Green Welly Stopu), ale z szosy prezentuje się jako niski nieciekawy wał, co wynika z tego że wyższe partie cofnięte i tylko na odcinku tuż za Crianlarich przez jakiś czas ukazuje się przedwierzchołek.

Ok. 2 mili przed Tyndrum jest niewielki parking. Należy się z niego cofnąć kilkadziesiąt metrów i skręcić w lewo ładną drogą.  Można nią też kawałek przejechać i zaparkować za mostem, wiele nie zaoszczędzimy ale zawsze coś.

Droga przecina zabudowania farmy, potem tory kolejowe, a potem, gdy teren zaczyna się bardziej podnosić, skręca mocno w lewo. Innej nie widać, ale teraz już wiem, że powinniśmy skierować się raczej w prawo, tak jak najwygodniej prowadzi teren, by wyjść na ramię góry. Prosto też można ale i tak w końcu trzeba będzie w to prawo odbić. Cały myk polega na tym że bardzo długo nie widać szczytu więc nie ma punktu odniesienia na który się kierujemy. Spróbuję dobrze oddać na mapce to, czego być może nie umiem jasno wytłumaczyć ;P

Widoki rozwalają. Nam jeszcze trafił się przepiękny poranek.

Ponad Glen Cononish, Ben Lui i korbet Beinn Chuirn:

Image Hosted by ImageShack.us

Kiedy w końcu ukazuje się wierzchołek (zaraz zresztą zniknie), wygląda to tak (wierzchołek to ten dalszy):

Image Hosted by ImageShack.us

Jak widać, ostrych podejść brak. Wkurza tylko monotonia początkowych partii drogi i to że przez dłuższy czas prawie nie zyskuje się wysokości.

Image Hosted by ImageShack.us

Ben More oraz cel naszej poprzedniej wycieczki, Stob Binnein:

Image Hosted by ImageShack.us

A tam w tle to chyba Cruachan:

Image Hosted by ImageShack.us

Poniżej w centrum za to niewątpliwie widnieje Beinn Dorain. Zawsze miałam do tej góry słabość – nasz pierwszy munro!! – ale już zupełnie ją kocham odkąd na szczycie Stuchd an Lochain utarłam nosa wymądrzającemu się tubylcowi, który próbował się popisać swą wątpliwą znajomością topografii ale pechowo trafił (tu wstawić mój złowrogi chichot).

Image Hosted by ImageShack.us

Gościa w króciaczkach komentować nie ma co, muszę jedynie pamiętać żeby pokazać go naszemu Kubie. Kuba kocha krótkie spodnie i nawet jesiennego, zimnego i deszczowego Scafell Pike’a zdobywał w swoim czasie w stup-nie-tutach ze skinotexu. Ciekawa jestem, czy po obejrzeniu przez niego tych zdjęć usłyszę "Challenge accepted!" czy jedna uzna wyższość tego anonimowego wędrowca.

Image Hosted by ImageShack.us

Po pierwszym nieco ostrzejszym podejściu osiągamy przedwierzchołek. Nareszcie widać gdzie dokładnie idziemy. Oba wierzchołki są prawie tej samej wysokości, rozdzielone płytką przełęczą:

Image Hosted by ImageShack.us

Ze szczytu odsłania się widok na Glen Lochay:

Image Hosted by ImageShack.us

Było masakrycznie zimno. Na wierzchołku zostaliśmy przez jakiś kwadrans, bo jednak nie dało rady tak od razu zejść, było za ładnie. Ludu pełno. Nic dziwnego – sobota, piękna pogoda, krótki i łatwy cel, blisko do Tyndrum gdzie można coś wszamać po wycieczce (jako i my uczyniliśmy).

Przedwierzchołek z głównego:

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

I na szczycie naszego 96. munro:

Image Hosted by ImageShack.us

Powrót tą samą drogą.

Na Challuma podobno fajna jest trasa od zada strony, przez Glen Lochay, ale że dłuższa, woleliśmy pójść po najmniejszej linii oporu. Wycieczka faktycznie idealna na tę porę roku. Góra niby niepozorna, ale w śniegu – piękna. Ogólnie miodzio. Nawet zakwasy miałam raczej symboliczne ;D

Mapka będzie ASAP.

Stob Binnein


Nr 95, Stob Binnein

Wymowa: stobinion

Znaczenie nazwy: conical peak (za MunroMagic)

Wysokość: 1165m n.p.m.

Pozycja na liście munrosów: 18.

Data wejścia: 20.10.12

Stob Binneina na ogół łączy się z bliźniakiem Ben Morem, ale że my już mieliśmy bliźniaka zdeptanego: >>LINK<<, zostawiliśmy sobie tę górę na jakiś lekki dzień. Trasa liczy sobie zaledwie 9 km.

Stob Binnein i Ben More leżą w Glen Dochart, tuż przed miasteczkiem Crianlarich. Doliną przebiega A85 i to dzięki temu, że podchodzenie zaczynamy praktycznie z szosy, tura jest tak krótka. Rozpoczynamy koło Benmore Farm, skąd wygodna droga wyprowadza do Benmore Glen u zachodnich podnóży obu gór.

Po ok. dwóch kilometrach droga urywa się gwałtownie – i tu mamy dwie opcje. Bowiem jeśli atakować z Benmore Glen, to obojętnie na którego bliźniaka, najpierw należy się wspiąć na przełęcz pomiędzy nimi, ale można na dwa sposoby. Albo zacząć wspinanie od tego właśnie miejsca, gdzie droga się urywa (jest wątła ścieżka) bądź podejść jeszcze kawałek doliną, do osiągnięcia bardziej połogiego terenu, skąd na przełęcz już jak strzelił, bez trawersowania zboczy. My wybraliśmy opcję ze ścieżką.

Sama droga na przełęcz jest raczej nudna, choć Glen Dochart w jesiennych kolorach prezentowała się całkiem ładnie.

Ale naprawdę fajne widoki odsłoniły się po osiągnięciu przełęczy. Co prawda byłam rozczarowana że nad Lowlands stały chmury – skoro Stob Binneina z bliźniakiem widać ze wzniesień koło Livingston, to i z nich na pewno można by było rozpoznać jakieś znajome tereny. Niestety nie tym razem. Poniżej, Loch Tay i przyprószony śnieżkiem Ben Lawers:

W kierunku Lowlands wyglądało to tak:

Z przełęczy na szczyt około pół godziny marszu umiarkowanie stromym zboczem. Wierzchołek jest ładny, a choć żadną miarą nie lufiasty, jakimś cudem robi wrażenie całkiem powietrznego, może dlatego że znajdujemy się na dość wysokim munro, górującym nad otoczeniem (acz Ben More i tak jest wyższy). 

Prognoza z BBC Weather po raz kolejny nie zawiodła. Sprawdzalność oceniam na 90%.

To zbocze to kontynuacja masywu, Na Staidhrichean. Od tamtej strony również jak najbardziej da się wejść i w sumie uważam, że i my powinniśmy tak zrobić zamiast odruchowo powtarzać trasę, którą już znaliśmy (Ben Mora wprawdzie atakowaliśmy od czoła, ale schodziliśmy również przez przełęcz).

Ben More ze szczytu – wspinania z przełęczy na pewno trochę więcej:

Na zejściu światło uskuteczniało fajne klimaty w dolinach. Poniżej Glen Dochart. Ta długa dolina ciągnie się hen, aż za Killin:

Tu zaś – Strath Fillan, widać A85 biegnące w kierunku Tyndrum.

Przy samochodzie byliśmy przed 14. Padł zatem nowy rekord 😀

Wycieczka była tak lekka jak tylko się dało, bo i na dłuższą nie mogliśmy sobie pozwolić. Mimo wszystko uważam ze Stob Binneina najlepiej robić w dwupaku z Ben Morem, wbijać od frontu a przełęczą jedynie schodzić. Taką opcję najbardziej polecam.